sobota

…trochę minęło. No właśnie!

Jestem Jakub a tego bloga założyłem jeszcze w podstawówce i były to moje pierwsze przygody z piórem. Trochę minęło ale ja nadal pisałem. W końcu dorobiłem się bloga o pisaniu i powoli kończę książkę którą chcę wydać do końca wakacji. Zapraszam jeśli ktoś kiedyś mnie czytał!
https://fajkiiokladki.com BLOG
https://www.facebook.com/Fajki-I-Okładki-2313575928914148 FANPAGE
https://www.youtube.com/channel/UCXQjfHf4BZ9bHPpsGslN4Zw YT

wtorek

22. Trochę minęło.

Z serii, Daniel się usprawiedliwia.
Nie wstawiłem posta blisko od roku, jak nie lepiej. Jestem tego świadom. To zostało napisane parę miesięcy temu, ale nie wiedziałem czy wstawiać i robić komuś nadziei. Włożyłem w tego bloga za dużo serca i emocji żeby rzeczywiście go zostawić, więc wracam, jak to wydziedziczone dziecię.
Jestem podczas pisania wielu innych opowiadań. O jednostce specialnej (tak, też apokalipsa), pseudo horror, coś w klimacie serialu "the 100", no i fantasy średniowieczne. Ale z tymi będzie inaczej, dopiero jeśli je skończę, zacznę je wstawiać. No poza fantasy, jest już chyba jeden rozdział na bloggerze. Można na moim profilu poszukać. Miłego czytania, to co jest niżej, nazywa się właśnie chyba "postęp".
-----------------
Taak, minęło trochę. Nie mam poczucia czasu. Nie tak dokładnego, jak gdybym chodził pięć razy w tygodniu do szkoły, wiedząc doskonale jaki jest dzień miesiąca, i ile dni do następnego święta lub weekendu. Stawiam na jakiś rok. Pora roku? Zbliża się powoli zima. Wiatr coraz chłodniej powiewa, a na zewnątrz robi się coraz bielej. Wczoraj padał śnieg. Gdyby tylko był ze mną ktoś, kto by mi pomógł przetrwać. Od czasu śmierci Alexa nie rozmawiałem z nikim nie licząc obrazów oraz statuetek. Kiedy wybiegłem z budynku próbując wypędzić ze swojej głowy obraz konającego kompana nie mogłem nikogo dostrzec oprócz hord zarażonych. Krzyczałem, wołałem ich ale nikt się nie zjawił. Nie wiem co się z nimi stało. Zrobiłem jedyne co mi zostało; biegłem. Biegłem przed siebie. Nie wiem ile wytrwałem, ale zasłabłem podczas biegu i obudziłem się w nocy, zdezorientowany zupełnie. Bez żadnej broni, karabinu, amunicji w kieszeni ani noża. Po paru dniach udało mi się namierzyć budynek w którym ostatni raz się widzieliśmy ze wszystkimi, ale nikogo tam nie było. Nawet ciała Alexa. Tak jakby oni wszyscy byli... Nie. Tak jakby ich po prostu nigdy nie było. Szukałem jakiś wskazówek które mogłyby zostać i namierzyć mnie na ich trop, ale nie było tam niczego. Zaczynam się powoli godzić z brakiem jakiego kolwiek kontaktu z człowiekiem, i z monotonią codzienności. Wstaję kiedy tylko robi się jasno, znajduję nowe miejsce do przetrwania kolejnej doby, zbieram jedzenie z okolicy i szukam potrzebnych rzeczy, gromadzę drewno na noc i tak aż do zmroku. Wtedy zabezpieczam swoje "mieszkanie", rozpalam jak najmniejsze ognisko i idę spać, jeśli mogę zasnąc. A jeśli nie to obserwuje okolicę lub po prostu leżę. Dzień w dzień. Przez parę tygodni mialem psa. Jakoś kiedy było cieplej. Owczarek niemiecki. Znalazłem go w jakimś mieszkaniu, po zdjęciach wywnioskowałem że jego właścicielami był starszy pan, prawdopodobnie o imieniu Fredrick. To właśnie od jego imienia nazwałem psa; Fred. Niestety kiedy mijała nas horda zarażonych wbiegł w jej środek. Nie wiem czemu to zrobił. Nawet nie wiem, czy coś z niego zostało. NIE chcę wiedzieć. Nagle zapisywanie moich przemyśleń przerwał mi jakiś hałas w kuchni. Wstałem z zniszczonej kanapy i zrzuciłem z siebie koc znaleziony gdzieś na podłodze. Rozejrzałem się w poszukiwaniu swojego pistoletu albo karabinu - dalej nie mogę pogodzić się z jego brakiem. Wziąłem jeden nóż do ręki a drugi schowałem w bucie, o wiele mniejszy. Nie czułem go nawet, więc mi nie przeszkadzał. Zacząłem powoli zmierzać w stronę narastającego hałasu. Kojarzyłem go już skądś. Nie mam pojęcia skąd. Przedzierałem się przez wszechobecnie panujący bałagan, i starałem się nie wyglądać za okno. Panował tu chaos podobny do tego, w moim umyśle. Nie myśleć o zimnie, o śniegu. Spojrzałem się na popękane lustro na ścianie. Nagle się zatrzymałem i zacząłem się sobie przyglądać. Nieumyte włosy, sięgające do uszu, całe potargane. Pokaleczona twarz i zmęczone oczy. Popękane, zniszczone przez wiatr i zimno usta. Paromiesięczny zarost ponieważ nie miałem czym się ogolić... Jezu. Czy to jestem ja? Otrząsnąłem się i uświadomiłem sobie że nagle hałas dochodzący z kuchni ustał. Szybko się opanowałem i skierowałem się znów w stronę kuchni. Byłem już przy wejściu - drzwi wcześniej zastawiłem szafą. Jedynym wejściem do tego domu był brak okna w kuchni - tak mi się udało wejść. Musiałem je zamknąć żeby chociażby nie zamarznąć. I żeby nikt tu nie wszedł... Nagle usłyszałem lekkie uderzenie w drzwi dość nisko i jakby coś po nich opadło. Cholera. Odsunąłem szafę i zrobiłem głęboki wdech. Otworzyłem drzwi, wiatr uderzył we mnie, a ja prawie się przewróciłem. Rozejrzałem się dookoła - nie było nikogo, ani niczego. Poza paroma zarażonymi idącego po zaśnieżonych ulicach. Nagle spojrzałem się niżej. Na podłodze leżała jakaś dziewczyna, w podartych ciuchach. Wciągnąłem ją do środka szybko, i zamknałem spowrotem drzwi. Sprawdziłem jej puls. Żyje. Poczułem bijący od niej chłód. Próbowałem ją obudzić ale nic z tego. Szybko pobiegłem po koc i narzuciłem go na nią, a ja zacząłem brać jakieś książki z regałów i rozpalać z nich ognisko. Musiałem ją utrzymać przy życiu, kim kolwiek by nie była. Nawet gdyby próbowała mnie zabić - muszę mieć z kim zamienić słowo. Na szczęśćie w domu był kominek - trochę zawalony śmieciami, ale udało mi się go wyczyścić szybko a ogień rozpalił się po chwili. Ustawiłem ją przy kominku, i nakryłem kocem, tak żeby z niej nie spadł. Zacząłem się przyglądać jej twarzy. Skądś ją kojarzyłem... Chwila... To tamta dziewczyna. Spojrzałem się na jej rękę - dostrzegłem gips. Zaczęła mi kogoś przypominać. W głowie rozpocząłem poszukiwania, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Szukałem każdej twarzy którą spotkałem, każdego człowieka. Pustka. Chyba nawet już zapomniałem twarzy Alex'a. Nie chcę. Ale nie mogę go znaleźć. Wszędzie tylko rozmazane twarze, bez uczuć i gestów. Jakby kukły. Mogłem wyobrazić sobie twarz każdego, ale nie przypomnieć. Za każdym razem były inne, i inne. Zobaczyłem teraz że dziewczyna ma otworzone oczy i cała się trzęsie. Odsunęła się odemnie szybko pod ścianę i patrzyła się na mnie. Widziałem jej przerażenie. Malowało się na jej twarzy, jakby za mną stało stado ludzi skazanych za brutalne morderstwo.
-Za tobą... -Wyszeptała. Wyczułem ból wydobywający się z Jej głosu. I chłód. Spojrzałem spokojnie przez ramię za siebie. Nikogo ani niczego tam nie było. Gdy spojrzałem spowrotem na dziewczynę. Chowała swoją twarz za swoimi dłońmi. -Nie pozwól im mnie zabrać, proszę... -Powiedziała przez małą szczelinę między palcami z przerażaniem. Usiadłem przed Nią i poprawiłem Jej koc.

poniedziałek

21. Ranny, martwy.

Cześć, na wstępie chciałbym przeprosić że postów nie było. Nie wiem ile, ale długo. Za długo. Tak na prawdę ten rozdział jest napisany od dawna - tyle że chciałem napisać w nim więcej, uznałem go za zbyt krótki. No ale w tym pliku nie mogłem napisać słowa więcej, nie wiem czemu. Na pustym mi pójdzie z pewnością łatwiej. Miłego czytania przez parę  minutek.

----------------------------------------------------------------------

"No dalej" pomyślałem patrząc się na NASZEGO strzelca. "Strzelaj". Po chwili kula wyleciała z lufy. Przeszyła jego pierś na wylot. Padł na ziemię.
-Zdjęty! - Krzyknął Ghostt po chwili. Spojrzał się i uśmiech z jego twarzy zszedł gdy zobaczył leżącego Alexa na ziemi w plamie krwi, jego krwi. To nasz padł na ziemię. Podbiegł najszybciej jak tylko mógł, i uklęknął przy swoim przyjacielu który właśnie się wykrwawiał.
 -Jezu, podajcie bandaż! -Krzyknął Ghostt. Stałem jak słup, nie potrafiłem nic odpowiedzieć. Byłem drewnem. Złapałem za rękaw munduru i chciałem zerwać kawałek, ale był zbyt wytrzymały. Boże, serio? Uklęknąłem przed Ghostt'em, między tym rannym (Charlie), i Alex'em. Zerwałem Charliemu kawałek rękawa, ten poszedł jakoś wyjątkowo łatwo i wręczyłem opatrunek Ghostt'owi.
-Mamy alkohol? -Spytał odwracając się w naszą stronę.
-To nie za dobry moment... -Syknął Charlie.
-Do odkażenia, idioto! -Krzyknął rozwścieczony. Alicja podała jakąs mała butelkę a Ghostt wylał jej zawartość na mocno prowizoryczny opatrunek. "To będzie bolało" pomyśleliśmy chyba wszyscy. zdjął kamizelkę z jego torsu, i rozpiął mundur rozrywając podkoszulkę.  Chciał owinąć jego tors, ale opatrunek był za mały. Kula trafiła trochę ponad serce. Krew wylewała się z jego ust. Nie wiem co czuł. Nikt z nas nie mógł tego wiedzieć.
-Chwila, mam bandaż... -Powiedział Charlie. -Chyba jednak wam się przyda. - Wszyscy go zmierzyliśmy wzrokiem.
-Ciesz się, że mnie ręka boska chroni , żeby ci nie jebnąć... -Skomentowałem jego zachowanie. Resztki z butelki Ghostt rozlał na środku opatrunku i owinął w okół jego rany.
-Trzymaj się... -Powiedział lekko rozpaczony Ghostt. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Alex złapał się za wystającą płytę betonu.
-Trzymam. -Spróbował zaśmiać się, lecz jedynie zakasłał i wypluł sporą ilość krwi. Zobaczyliśmy falę zarażonych za wyłomem w ścianie. "Będą tu za jakieś dwie minuty..." pomyślałem. Nie było sensu nikogo powiadamiać, wszyscy już wiedzieli. Nawet Alex ich zauważył.
-Wstawaj, idziemy! -Skierował się do Alexa Ghostt i chciał wziąć go na ramię, lecz ten krzyknął z bólu. To nie miało sensu... -Ile mamy amunicji? -Odwrócił się w naszą stronę. Charlie wyjrzał jeszcze raz na zarażonych.
-Nie wystarczająco. -Cały czas spoglądał się w wyłom w ścianie. Ghostt chciał zaprzeczyć, ale wtrąciła się Alicja.
-Charlie ma tym razem Rację... -Rozejrzeliśmy się po sobie. Alex nie śmiale podniósł rękę jak uczeń w podstawówce pierwszy raz aby spytać się o coś nauczyciela.
-Ja mogę ich zająć, kiedyś zajmowałem się dziećmi... -Wydusił z siebie, każdy chciał coś wtrącić i powiedzieć że to nie czas na żarty, ale nie dał sobie przerwać. -A zresztą, nawet zarażeni są lepsi od bachorów... -I znowu chcieliśmy coś powiedzieć, ale znaleźliśmy się pod ostrzałem z km'a. Niefortunnie żaden pocisk nie trafił zarażonego. Wszyscy zdążyliśmy schować się pod murkiem, ale seria pocisków trafiła w nogi rannego... Zawył z bólu. Nie zważając na zarażonych, nas, świat, zarażonych, ostrzał z km'a, i zarażonych Ghostt podbiegł do swojego przyjaciela i odciągnął go trochę dalej. Niestety kule tak podziurawiły mu nogę, że część od kolana w dół trzymała się jedynie na kości, bez żadnego mięsa... Już chyba nawet Ghostt zwątpił...
-Musimy iść! -Krzyknąłem. Trudno było mi to wydusić z siebie, ale wiedziałem że dla Niego nie ma już szansy... Sprawilibyśmy mu tylko więcej bólu. Ghostt jakby mnie nie słyszał, mówił coś do przyjaciela, lecz nie dochodziło to do mnie. Nie słyszałem ich rozmowy. Pokiwał głową z lekkim opóźnieniem, zarażeni zaczęli się wlewać do budynku. Wstał, i wbiegł w jakiś korytarz... Oni chyba już się pożegnali. Za nim pobiegła Alicja z rannym pod ramieniem , pożegnali się jedynie wzrokiem. To było takie... puste. Chciałem odbiec, ale coś mnie powstrzymało. Tak jakby mnie przyciągnął do siebie, czułem że jestem mu coś winny. Wyjąłem pistolet i jeden nabój z magazynka. wręczyłem mu osobno pistolet, prawie pełny magazynek i... podając nabój chyba zobaczyłem w jego oczach łzę.
-Dziękujemy... -Poklepałem go po ramieniu. Wiedziałem, że wrócę tutaj. Żeby zabrać i pochować jego ciało, jeśli coś z niego zostanie... To nie było wcale łatwe. Mimo paru dni razem spędzonych zawiązaliśmy między sobą taką więź...
-No spieprzaj, młody. -Wykrztusił z siebie. Odbiegłem mimo jakby liny przymocowanej do mnie i do Niego zarazem. Niestety ta lina nie ciągnęła go za mną, a jakby jedynie zaciskała coraz to mocniejszą pętlę na jego szyi...

niedziela

20. Strzelania ciąg dalszy.

-Niby jak? -Zapytała Alicja najgłośniej jak potrafiła. Każdy się przez chwilę zastanawiał, próbując nie dostać kulki w łeb.Pierwszy odezwał się Alex.
-Mam pomysł! -Krzyknął. -Każdy karabin, a szczególnie takie bydle musi być kiedyś przeładowane. Zyskamy wtedy kilka sekund. Wybiegnie pierwsza dwójka; Alex i Alicja. Zbiegniecie na dół i poczekacie na nas. Jeśli coś nie wypali, spotykamy się wszyscy w największym, najbliższym budynku jaki znajdziemy. Miejmy nadzieję, że nikogo w budynku nie ma. -Spojrzał się kolejno na wszystkich, jak by pytając czy nie mamy nic przeciw.
-A co z tym rannym? -Spytała Alicja. -Nie zostawimy go. -Rozejrzałem się zdziwiony po pomieszczeniu. No tak, ktoś musiał wcześniej te jęki wydawać. Najprawdopodobniej się nim opiekowali. Nie mam pojęcia kto to...
-Ja go wezmę -Powiedziałem po chwili namysłu.
-Wszystko jasne? -Wszyscy potwierdzili. Chwilę później nastąpiła przerwa. Alex na mnie spojrzał. -No już!-Krzyknął mi do ucha. Zerwałem się, pomagając Alicji wstać najszybciej jak się dało. Podbiegłem do mężczyzny przy ścianie, i wziąłem go na ramię. Był ciężki. Wydał z siebie jęk, niestety nie mogłem nic na to poradzić. Chciał czy nie chciał, musiał iść ze mną.  Ledwo zniknąłem za rogiem już usłyszałem kolejne strzały. Lekko przyśpieszyłem, i poprosiłem żeby Alicja szła za mną. Lewą ręką przytrzymywałem rannego tak aby musiał włożyć jak najmniej siły której nie ma w to aby dojść na dół. Doszliśmy do schodów, spojrzałem się na nie a on razem ze mną.
-Najłatwiej było by Cię zrzucić na dół. -Powiedziałem patrząc się na schody. Spojrzał się na mnie strasznie poważnie. -Żartowałem... -Westchnąłem. Odetchnął z ulgą. Chociaż, kto wie czy to byłby taki zły pomysł? Zacząłem zbiegać po schodach uważając aby nie zrobić mu krzywdy. Alicja szła tuż za mną, a ja pokonywałem kolejne stopnie prowadzące coraz niżej, i niżej. W końcu bez większych problemów nie licząc... Właśnie, jak on ma na imię?
-Jak się nazywasz? -Spytałem pokonując kolejny schodek.
-Charlie - Wydusił z siebie po krótkim czasie. ...nie licząc Charliego dostaliśmy się na parter. Nie było żadnych problemów... A przynajmniej tak mi się zdawało. Na końcu korytarza zobaczyłem to samo gdy wchodziłem. "Wybacz" szepnąłem do rannego, i położyłem go powoli i cicho na ziemię oraz zsunąłem karabin z swoich pleców wprost do swoich dłoni. Wycelowałem prosto w głowę, i nacisnąłem na spust aby się go pozbyć. Usłyszałem tylko brzdęknięcie. Cholera, zaciął się!
-Rozejrzyj się przez dziury w ścianie i okna po największym budynku... -Szepnąłem do Alicji. Odsunęła się lekko, a ja wyjąłem nóż skądś tam. Nawet nie wiem skąd. Podniosłem go ku górze w celu wyrządzenia temu stworzeniu jak najwięcej szkód. Dziewczyna podniosła dłoń w moim kierunku jak by chciała mnie zatrzymać.
-Nie zgrywaj bohatera... -Odezwał się Charlie. Spojrzałem się na niego, może miał rację. Schowałem nóż do kabury przyczepionej do pasa, oparłem się o ścianę i spojrzałem na Alicję. Uśmiechnęła się. Tak ślicznie się uśmiechała... Zaraz potem po schodach zbiegł Alex z Ghostt'em. Rzucili okiem na stwora na korytarzu, poczym oddali parę strzałów w niego. Spojrzeli się na mnie jak by pytając czemu ja nie zrobiłem tego.
-Zaciął się. -Stwierdziłem wzdychając. Ryan wziął mój karabin do ręki i spojrzał na niego. Odciągnął coś przy kolbie a z komory wypadł pocisk uderzając o ziemię. 
-Po kłopocie. -Odparł spokojnie. -Wynośmy się stąd. -Powiedział po czym rozejrzał się. Wydawał się jakiś dziwny, jakby ukrywał coś. Albo był przerażony, i chciał za wszelką cenę stąd się wynieść... Co jest? Chciałem go zapytać ale przeszkodziły mi kolejne strzały. Znów padliśmy na ziemię jakby oszołomieni. Alex znajdował się najbliżej przerwy w ścianie. Na tej części podpory budynku która nie była zniszczona wisiało lustro. Alex spojrzał się na nie.
-Mam pomysł. -Szepnął i rozbił odbicie kolbą karabinu, po czym podniósł jego mały kawałek. -Wiesz co robić. -Skierował te słowa do Ghostt'a. Ten tylko pokiwał głową i wybiegł z budynku. Co on do cholery robi? wyjrzałem zza ściany; strzelec nie trafił go a on schował się za jakimś autem. Alex w tym czasie wyciągnął lusterko i skierował je w stronę skąd strzelał snajper.
-Coś w lusterku się zabłyszczało. -Stwierdziłem.
-Tak , mamy go. -Uśmiechnął się. Wyrzucił lusterko, a przeciwnik zmiażdżył je swoim pociskiem. W tym samym czasie wychylił się najszybciej jak mógł i wycelował w strzelca...

piątek

19. ,,Ghosts of history"

Miłego weekendu! Zapraszam do komentowania, to strasznie jak widzicie motywuje!
---------------
Zrobiłem kolejne parę kroków bojąc się, że za chwilę to wszystko po czym się poruszam runie, nie wyglądało na wytrzymałe. Nagle przede mną pojawiła się szara, nie wyraźna postać. Tak po prostu, znikąd. Szła po schodach przedemną odwrócona plecami. W poszarpanej dłoni trzymała karabin. Idąc od przewrócenia dzieliła ją nie wielka granica, lecz starała się dojść jak najwyżej. Gdy weszła już, odwróciła się i podniosła karabin w moją stronę. Zaczęła strzelać, lecz nic mnie na szczęście nie trafiło... Kule tak jak by przenikały przeze mnie... Obejrzałem się za siebie, był tam ten sam potwór który przebiegł w korytarzu, lecz tych była masa, i również były strasznie nie wyraźne. Przebiegły dosłownie przeze mnie, rzucając się na żołnierza w kamizelce i masce gazowej. Zaczęły go gryźć, po czym usłyszały dźwięk którego mi nie było dane usłyszeć, i poleciały wyżej. Postać zaczęła się czołgać ledwo żyjąc do ściany, po czym po prostu odeszła; umarła. Poszedłem wyżej, i zobaczyłem martwe pogryzione ciało właśnie w tamtym miejscu. Na moje oko było martwe już od dawna.... Co to było? Wszedłem zastanawiając się nad tym na drugie piętro. Światło bijące z szyb które tutaj już nie były zabite, a przynajmniej takie się zdarzały zaczęły bić mnie po oczach. Przede mną stały jak by dwa cienie zarażonych.Podniosłem broń i wycelowałem w głowę z jednego z nich, lecz padł na ziemię jeszcze przed moim strzałem. Drugi chwilę potem,padając na mnie. "Alex" pomyślałem. Zepchnąłem go ze schodów, i wbiegłem na piętro.
-Alicja! - Krzyknąłem po raz drugi. Rozejrzałem się, pusto. Stwierdziłem że nie będę marnował czasu na to piętro. Wbiegłem od razu na kolejne piętro, słysząc za sobą strzały.Odwróciłem się, i zobaczyłem kolejnych dwóch żołnierzy, znów szarych i nie wyraźnych.Znikli za rogiem cały czas strzelając do czegoś. Złapałem się za głowę, i powstrzymałem się jakimś cudem od zemdlenia i wbiegłem na drugie piętro. Krzyknąłem znów, lecz tym razem dostałem odpowiedź. Niestety, to nie był głos Alicji. Odpowiedzią był jakiś głośny, męski jęk. Pobiegłem za nim, i znów go usłyszałem. Dochodził z jakiegoś zamkniętego pomieszczenia. Przyłożyłem ucho i zaczałem nasłuchiwać.
-Spokojnie, nic Ci nie będzie.. -Powiedział wolno jakaś osoba, głosem przypominająca Ghostt'a.
-Dasz radę mu pomóc? -Usłyszałem Alicję.
-Alicja?!? - Krzyknąłem. Nikt nie odpowiedział,a usłyszałem jedynie kolejny jęk. -Z kim jesteś? - Krzyknąłem jeszcze głośniej i "odkleiłem" ucho od drzwi namierzając celownikiem w stronę drzwi.
-Kim jesteś? - Odpowiedziała mówiąc normalnym głosem.
-To ja, Daniel... -Powiedziałem, po czym drzwi się otworzyły i wybiegła Alicja. Wyglądała inaczej, włosy miała ściete do szyji a na twarzy pojawił się wielki uśmiech na mój widok. Była ubrana w szare bojówki i lekko ciemniejszą bluzę. Przytuliła mnie mocno, a ja upuściłem karabin na ziemię aby ją objąć. Trzymałem ją tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie wyszła druga osoba...
-Dbaj o broń, synu. -Zażartował... Ghostt! Skąd on się tutaj wziął? Podał mi rękę, a ja ją mocno uścisnąłem... Wydawał się zupełnie inny. Jak by "nie ten Ghostt". Spojrzałem przez szybę, i zobaczyłem postać schodzącą z jakiegoś dachu.Alex. Zaraz tu powinien wrócić. Szybko streściłem Ghostt'owi to co się działo przed chwilą a on się na mnie spojrzał ze zdziwieniem.. -Ale... To nie mogłem być ja. Od dłuższego czasu się stąd nie ruszałem.. Pogadamy o tym później, i zaprosił mnie do pokoju skąd wydał się kolejny jęk. Zobaczyłem żołnierza takiego samego, jak ten na schodach... Ale ten żył. I wyglądał realnie. Usiądź, ja muszę się nim zająć. Tak też zrobiłem, i opowiedziałem o wszystkim, oprócz tego co zobaczyłem w budynku, wolałem to zachować w tajemnicy. Uprzedziłem również o Alexie, i opowiedziałem dokładnie wszystko od kiedy ich "zgubiłem". Słuchali uważnie, wyłapując każde moje kolejne słowo. W tunelu usłyszałem kroki.
-To ten Alex pewnie idzie. -Uspokoił mnie Ghostt. Wsłuchałem się.
-Nie... -Zaprzeczyłem. -Alex jest sam, a ja słyszę więcej kroków. -Ghostt się na mnie spojrzał. Nagle poczułem dłoń na swoim ramieniu.
-Spokojnie ,to tylko ja. - Uff, to był Alex... -Słyszałeś kogoś jeszcze? -Spytał zdziwiony, patrząc się przy okazji na Ghostt'a i Alicję.-Chodź na chwilę, pogadamy -Powiedział po czym zachęcił mnie do wyjścia z pomieszczenia. Podszedł do mnie, i na szybko mu wyjaśniłem o co chodzi z Ghostt'em, ale jak by to jego nie interesowało, lub wcale nie słuchał.-Słyszałeś więcej kroków, zgadza się? -Spytał z wielką powagą.
-Tak, tak mi się zdawało... -Odpowiedziałem nie pewny.
-I pewnie widziałeś jakieś nie wyraźne postacie, co?
-No... Można tak powiedzieć. -Powiedziałem speszony
-Cholera, Ty też. Słuchaj, niektóre miejsca na świecie mają straszne historie, lub po prostu ciekawe; warte zachowania na dłuższy czas. -Mówił rozglądając się. -Ci, kogo widzisz to "duchy historii", a przynajmniej ja je tak nazywam. W zależności od miejsca możesz widzieć same prześwity ich, całych a czasami nawet możesz z nimi porozmawiać. Nie mogą Ci nic zrobić, nie musisz się ich obawiać... Można się od nich dowiedzieć sporo rzeczy, i zaciekawić co tu się takiego mogło stać, by to miejsce było warte zapamiętania. Dobra, wracajmy do reszty... -Powiedział, i wszedł zostawiając mnie na korytarzu. Mignął mi przed oczami obraz tego miejsca z zewnątrz, tyle że zupełnie zadbanego, nie zniszczonego... Głowa mnie rozbolała jeszcze bardziej, i nie potrafiłem powstrzymać się od jęku z bólu. Ghostt od razu po mnie przybiegł, pomógł mi wejść do pomieszczenia oraz usadowił pod ścianą.

-Daj mu po prostu odpocząć.-Powiedział Alex patrząc się na Ghostt'a. Patrzył na niego jak na starego przyjaciela. Nie wytrzymałem z pytaniem.
-Znacie się? - Zapytałem, lecz Alex puścił moje pytanie koło uszu. Patrzył się wciąż na Ghostt'a, po czym otworzył usta.
-Jacques? -Spytał z powagą Alex patrząc się na mojego towarzysza. Równie ciekawie przyglądała się temu Alicja.
-Ryan? -Odpowiedział kolejnym pytaniem, i rzucił się na Al... Ryan'a? Poklepał go po plecach, jak starego przyjaciela.
-Znacie się? -Powtórzyłem pytanie. 
-Jasne. -Odpowiedzieli we dwójkę. 
-Skąd? -Wtrąciła się Alicja ze swoim pytaniem.
-Francja, rok temu. -Mówił Jacques, znany mi jak Ghostt. -Ryan,czyli Alex był moim spotterem; obserwatorem. Mamy za sobą parę misji na różnych terenach. Nigdy o tym nikomu osobiście nie mówiłem, i szczerze mówiąc wątpiłem że się jeszcze kiedyś spotkałem. -Zaśmiał się. 
-Co do tych "misji" -Uśmiech z twarzy Alex'a zszedł w tym momencie. Ghostt się na niego chwilę popatrzył, po czym na jego twarzy uśmiech również zniknął.-Do dzisiaj pamiętam tą w sektorze 18...
-Sektorze 18?-Spytałem z powagą. Ryan zakrył twarz dłońmi.
-Tak, sektorze 18. Przyjechaliśmy tam w dwanaście osób tylko na chwilę, dowieźć jakieś części. Wszystko było ściśle tajne, ale kiedy na świecie panuje apokalipsa zombie, to kogo to obchodzi? Służyliśmy razem w "BIA" , tajna organizacja wojskowa w ameryce. Na miejscu okazało się, że nie zastaliśmy naukowców, a nasze auto zniknęło. By się wydostać musieliśmy przejść przez linie wykopane przez kanibali. Można powiedzieć że nam się udało,a prznajmniej mi i Alexowi. Reszta nie miała tyle szczęścia...Kiedy widzisz jak jakiś skurwiel pożera twojego dowódcę a Ty masz pusty magazynek, i jesteś ciągnięty przez przyjaciela do wyjścia wszystko traci sens zamykając za sobą podziemia tak, aby nikt tam nigdy nie wszedł ani nie wyszedł... Dwanaście uzbrojonych oraz wyszkolonych żołnierzy, liny, karabiny, amunicja, pistolety, race, granaty, noktowizory przeciwko parunastu kanibalom oraz ich zębom i maczetom... Każdy na początku powie, jak mogło wrócić tylko dwóch ale...-Głos mu się zarwał.
-Ale nikt kto tego nie przeżył, nie zrozumie pod jaką byliśmy presją, i co mogliśmy czuć. -Dokończył Alex, a Ghostt pokiwał tylko głową. -Było,minęło. Żyjemy tym co jest tu, teraz. 
-Może nie uwierzycie... -Ciągnął Ghostt strasznie cicho-Ale wtedy mimo że spędziliśmy tam parę dni, było tam milion razy gorzej niż jest tutaj... - Ryan tylko pokiwał głową, wstał i wyjrzał przez otwór w zabarykadowanym oknie. Nagle strzał przeszył drewno tworzące barykadę okna, i zgniótł się na ścianie po przeciwnej stronie. 
-Snajper, na ziemię! -Krzyknął Ryan, i położył się na ziemi przy ścianie, tak jak reszta. Podniosłem głowę, i zobaczyłem przed sobą trzęsącą się Alicję. Cholera... 
-Co robimy? -Krzyknąłem przytrzymując swój hełm na głowie. Dopiero teraz sobie o nim przypomniałem...
-Wynosimy się stąd! - Krzyknął Ryan. Gdy próbował wstać, więcej kul przeszyło ścianę wpuszczając więcej światła do pokoju.-Dobra, to był zły pomysł!-Padł znów na ziemię. Tynk, kawałki ścian oraz drewna zaczęły lecieć nam nad głowami, tak samo jak pociski z ciężkiego karabinu maszynowego. 

poniedziałek

18. Szpital

Położył rękę na moim ramieniu i powiedział cicho "idziemy po nią". Wypowiedział to tak strasznie "psychicznie" że zacząłem się go bać. Po chwili się zaśmiał. Ghostt usłyszał to co powiedział .
-Ja tutaj zostaję. -Parsknął , opierając się karabinem o ziemi i przysiadając na jakieś ławeczce.
-Radzę ruszyć stąd dupska, chcę tylko przypomnieć że jedyne co nas dzieli od grupy zombie napalonych na nasze przepyszne mózgi to ten drewniany płot o który się opierasz Ghostt. No i raczej jak dalej będziemy sobie tutaj stać, to w końcu nas odwiedzą. -Mówił powoli Alex, obrazując dłońmi to co mówi i machając wszędzie pistoletem.
-Ta. -Pokiwał głową. Jak już skończycie, to będę tu czekał. Alex się na Niego spojrzał, po czym jego wzrok znów zawędrował na moją twarz i szepnął tylko "No to idziemy". Odwrócił się na pięcie i zaczął powoli maszerować jak na początku pomyślałem w stronę Ghostt'a, ale jego celem był płot.
-Pomożesz mi? - Powiedział stojąc pod płotem. Podszedłem szybko i przytaknąłem głową. Kucnął i splótł dłonie, dając mi znak żebym przeszedł przez płot. Położyłem stopę na jego dłoniach a on mnie lekko wybił, dzięki czemu mogłem przeskoczyć przez płot. Przeszły mnie dreszcze, gdy zobaczyłem że przede mną jest główna ulica pełna zarażonych.  Spojrzałem się przez ramię, i upewniłem się że Alex też już tu jest.
-Mówiłem Ci już, że mamy przesrane? -Powiedział klepiąc nie po ramieniu.
-Taa... -Szepnąłem rozglądając się.
-Dobra, chodź. - Ruszył przede mnie idąc na ugiętych kolanach trzymając pistolet obydwoma dłońmi i będąc gotowym w każdej chwili z niego skorzystać w razie gdyby nastała taka potrzeba. -Stój. -Szepnął -Za chwilę wejdziemy na główną; nie przejdziemy sobie przez nią tak po prostu. Narobię trochę hałasu, i ściągnę ich tylu ilu się da do jakieś małej alejki, a Ty dobiegniesz w tym czasie do szpitala, tam będzie Ci się łatwiej utrzymać przy życiu. -Mówił obserwując cały czas teren przed sobą, nie spojrzał się ani razu na mnie.Jego wzrok był wbity w szpital. Mój zresztą też. Żeby dam dojść, musiałem przebiec przez ulicę, wbiec do jakiegoś parku w którym zarażonych też było od groma, potem już tylko przez parę budynków , a dalej był szpital.
-A co z Tobą? -Spytałem.
-Ze mną? -Zaśmiał się, i wyjął coś z kieszeni. To była luneta. Przykręcił ją do karabinu i otworzył usta -Będę Cię osłaniać, a przynajmniej się postaram. Jak już ją znajdziesz, daj znać machając przez okno, dojdę do was. -Pokiwałem głową. -Dobra, gotowy?
-Jasne -Wziąłem głęboki oddech. "Biegnij!" krzyknął, tak też zrobiłem. Prawą ręką trzymałem karabin jakoś za środek, a on strzelał do przypadkowych zarażonych. Gdy wpadłem do parku, straciłem go ze swojego pola widzenia. "Oby mu nic się nie stało" pomyślałem. Przede mną nagle jak by znikąd pojawiło się koło trzydziestu/czterdziestu zombie. Podniosłem lufę, po czym zrezygnowany ją opuściłem; za mało naboi w magazynku.Poczekałem aż podejdą bliżej, i położyłem jedną nogę na ławce obok, mając zamiar po prostu ich ominąć gdy podejdą jak najbliżej. Kiedy najbliższy z nich był około dwa metry ode mnie, chcąc przeskoczyć przez ławkę moja stopa przebiła się przez starą deskę, i tam ugrzęzła. Cholera! Zacząłem nią przesuwać, próbując z niej wyjąć swoją nogę, niestety tylko sobie ją pokaleczyłem. Wykrzystałem drugą nogę aby połamać resztę desek, i udało mi się. Wyczołgałem się stamtąd, gdy jeden z zarażonych już padł aby się do mnie dobrać. Wstałem jak najszybciej i kontynuowałem bieg w stronę szpitala, mimo pokaleczonej nogi o której chwilę później już zupełnie zapomniałem. Stanąłem przed szeregiem niskich budynków, apteka, jakiś spożyczwczy i tak dalej. Udało mi się dostać do apteki; zatrzymałem się na chwilę, i rozejrzałem. Na półce leżało parę opakowań z lekami. Rzuciłem okiem przez ramię, nie wyglądało na to aby były blisko mnie. Zgarnąłem wszystkie opakowania do kieszeni, na wszelki wypadek. Tym razem rozjerzałem się w poszukiwaniu drzwi, aby przejść na drugą stronę, okrążęnie tego szeregu budynku zajęło by za długo. Cholera, nie ma przejścia. Kopnąłem w ścianę, wyciągając wnioski że ta ściana za wytrzymała nie jest, zresztą moja noga też. Dopiero teraz zauważyłem kogoś w ciemyn kącie. Wycelowałem w niego, ale na szczęście był już martwy. Przeszukałem jego kieszenie, nic nie znalazłem. Za to w plecaku miał jedzenie, i... granat. Zastanowiłem się przez chwilę, i podszedłem do ściany. "Oby to zadziałało" pomyślałem, po czym wyciągnąłem zawleczkę, podrzuciłem go pod ścianę i wybiegłem przyklejając się do ściany. Usłyszałem huk eksplozji, i wbiegłem do środka. W powietrzu zaczął unosić się pył, przez który przebijały się promienie światła. Udało się! "Dzięki koleś" rzuciłem, wybiegając stąd. Po paru sekundach biegu przez jakiś pusty plac dobiegłem do drzwi szpitalu. Rozejrzałem się oglądając budynki znajdujące się w okolicy, lecz nie zauważyłem Alexa. Trudno. Wszedłem do ciemnego budynku podnosząc lufę karabinu i rozglądając się po parterze. Na pierwszy rzut oka było pusto, oprócz setek ciał na podłodze. Przyglądałem się każdej twarzy z osobna, jak najdokładniej tak jak by z obawą, że którąś skojarzę.
-Alicja?-Krzyknąłem, lecz mój krzyk pozostał bez odpowiedzi, a jedyne co usłyszałem to gniecenie przez moje buty czyiś kości. Zacząłem zastanawiać się co tutaj się stało. Nagle przede mną z jakiegoś pomieszczenia przebiegła postać poruszająca się na czterech łapach, i zniknęła w innym pomieszczeniu aby za chwilę pojawić się za mną. Zdążyłem tylko zauważyć że całą ją pokrywa czarna sierść, a może włosy...  Gdzieś już taką widziałem... Tak! To ta sama która zraniła Ghostt'a. Rzeczywiście, Alex miał rację. Mam przesrane. Przyśpieszyłem kroku rozglądając się cały czas. Po chwili doszedłem do schodów. Rzuciłem okiem na cały ten budynek. Ściany na których farbę okryła zaschnięta, ciemna krew oraz dziury po pociskach. W powietrzu unosiła się woń którą powodowały rozkładające się powoli zwłoki leżące wszędzie, często podziurawione na wylot lub z paroma wygryzionymi miejscami. Lampy co jakiś czas oświetlały ciemne korytarze, aby znów zostawić nas na panującą wszędzie ciemność. Wszystkie okna były pozabijane na parterze, tak jak by ktoś za wszelką cenę próbował to miejsce utrzymać. Na ścianach było również pełno napisów, jedne wyryte czymś a drugie wymalowane krwią. Ten cały klimat, otoczenie dawały mi wrażenie że to całe truchło jest coraz bliżej mnie. Odwróciłem się w stronę popękanych schodów, i postawiłem swoją stopę na pierwszym schodku.

1. Ogłoszenie parafialne.

Została założona Grupa!

Zawsze chciałem użyć nagłówka, nie ważne. Założyłem grupę w której po prostu będę pisał o tym, kiedy dodaję posta itd. Jeżęli czytasz mojego bloga bardzo proszę o dołączenie. Jeśli był by jakiś problem, piszcie w komentarzu lub na mail'a.
https://www.facebook.com/groups/357130384473943/?fref=ts